Rano kawa i idę na Mszę Świętą i procesję.
Pan Jacek przywozi Arcybiskupa o 15.00. Jemy obiad, który ja przygotowuję: pikantna wołowina po włosku, ziemniaki opiekane posypane parmezanem, pieczarki faszerowane szczypiorkiem i serem żółtym, szparagi w sosie holenderskim, lody tiramisu, a do kawy czekoladowe frutti di mare. Rozmawiamy długo przy kawie. Pan Jacek odwozi Arcybiskupa o 18.00, a ja oddaje się rozmyślaniom w ogrodzie.
O 21.00 przyjeżdża ksiądz „trydencki” z dalekiego, zachodniego kraju. Rozmawiamy. Właściciel „La Musica” przywozi Arcybiskupa. Jemy kolacje rozmawiamy we czterech. Odjeżdżają po 22.30. Odpoczywam w ogrodzie choć jest tylko 16 stopni. Kot odchodzi w noc i wraca po pół godzinie, zjada kawał mięsa i znowu odchodzi w noc itd. (do 20.00 praktycznie nic nie je).